Zaraza
- Heart, Hear Art!
- 6 dni temu
- 4 minut(y) czytania
reżyseria: Una Thorleifsdottir, teatr: Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Zanim przejdę do recenzji, chciałabym podkreślić, że napisałam ją kilka lat temu. Gdy ją tworzyłam, byłam pod ogromnym wrażeniem spektaklu Uny Thorfleifsdottir, jednak dzisiaj patrzę na niego trochę inaczej...
Doszukałam się przynajmniej trzech przyczyn takiego stanu rzeczy - po pierwsze, kiedy oglądałam Zarazę w 2021 roku, znajdowałam się na samym początku mojej teatralnej drogi. Sztuka Uny Thorfleifsdottir była jedną z pierwszych , które zobaczyłam jako świadomy widz. Oglądając ją, nie miałam zbyt dużego porównania. Po drugie - premiera przedstawienia odbywała się w okresie pandemii koronawirusa. Połączenie dotyczącej choroby tematyki z realnie panującą zarazą na pewno sprawiło, iż sztuka wstrząsnęła mną znacznie potężniej, niż gdybym oglądała ją w "normalnych" warunkach, nie w rękawiczkach na dłoniach i z maseczką na twarzy. Ostatni powód jest chyba najbardziej banalny, to upływ czasu. Rozwiązania, które cztery lata temu były pionierskie, dziś nie wydają się żadną innowacją. Tyle tytułem wstępu, teraz zapraszam już do lektury.
Sobota 9 października 2021 roku - premiera Zarazy. Spektakl o tyle ciekawy, że w
jego trakcie niemal całkowicie zatarła się granica pomiędzy sceną a widownią. Aktorzy grali dla aktorów. Wszyscy bowiem od ponad półtora roku byliśmy bohaterami przedstawienia podobnego do tego, które mieliśmy okazję oglądać.
Od 4 marca 2020 roku (pierwszy wykryty w Polsce przypadek COVID-a) minęło 595 dni. Tysiące ludzi zachorowało na koronawirusa, wiele osób zmarło. Podczas premiery Zarazy trwała właśnie czwarta fala COVID-a. Aktorzy mieli na sobie medyczne kombinezony ochronne, my maseczki, oni mierzyli się z chorobą i my również. Wszyscy graliśmy na jednej scenie.
Una Thorleifsdottir wyreżyserowała sztukę brytyjskiego pisarza Neila Bartletta, która
powstała w oparciu o Dżumę Alberta Camusa. Spektakl pokazał, że dzieło wydane w 1947 roku nadal jest niezwykle aktualne. Takie było zresztą założenie od samego początku - francuski twórca celowo nie zapisał ostatniej cyfry roku, w którym rozgrywała się akcja jego utworu, chcąc w ten sposób pokazać, że Dżuma jest powieścią bez daty przydatności. Una Thorleifsdottir idzie jednak o krok dalej. Reżyserka rozszerza i tak obecny już uniwersalizm, nie określając nie tylko czasu, ale również miejsca, w którym rozgrywa się spektakl.
W Zarazie, podobnie jak w Dżumie, napięcie narasta stopniowo. Zaczęło się niewinnie, od jednego przypadku, w dodatku wykrytego u szczura. Później przyszedł czas na kolejne zwierzęta, a w końcu także na ludzi. Początkowo chorobę bagatelizowano, mieszkańcy miasta nie dopuszczali do siebie myśli, że "to może być to”. Ignorancja szybko przerodziła się jednak w ogromną panikę...
Z powszechnego chaosu wyłania się postać pani doktor Rieux, granej przez Joannę
Kasperek. To właśnie ona, dzięki swojej spostrzegawczości, jako pierwsza zauważa prawdziwe zagrożenie i proponuje zamknąć bramy miasta, nie dając się jednocześnie ponieść emocjom. Propozycja lekarki zostaje wyśmiana przez władze, ale pani doktor Rieux, podobnie jak jej książkowy prototyp - Bernard, nie poddaje się i stawia czoła chorobie.
Joanna Kasperek pokazuje, że potrafi wcielić się nie tylko w postać stworzoną przez Alberta Camusa, ale także mitycznego Prometeusza. Jej bohaterkę charakteryzują bowiem gotowość do poświęcenia, ogromna odwaga oraz chęć niesienia pomocy ludziom, a więc cechy, które posiadał heros. Pani doktor Rieux wyrzeka się swojego życia prywatnego. Pozostaje niewzruszona nawet w obliczu tak wstrząsającego wydarzenia, jakim jest śmierć ukochanej osoby, łamiąc w ten sposób stereotyp wrażliwej aż do przesady kobiety i udowadniając swój profesjonalizm.
Pomimo iż postać pani doktor Rieux wysuwa się na pierwszy plan, cała obsada
przedstawienia została doskonale skomponowana. Wszyscy bohaterowie byli bardzo
wyraziści - od cynicznego materialisty Cottarda (Andrzej Plata), przez dobrodusznego Tarrou (Wojciech Niemczyk), zabawnego Granda (Dawid Żłobiński) i aż po przechodzącego zaskakującą metamorfozę Ramberta (Bartłomiej Cabaj).
Aktorom przyszło się zmierzyć z o tyle trudnym zadaniem, że przykucie uwagi widzów
spoczywało w całości na ich barkach. Scenografia przygotowana przez Mirka Kaczmarka
(który odpowiadał również za kostiumy i reżyserię światła podczas spektaklu) była bowiem bardzo skromna. Tworzyło ją jedynie pięć foteli na kółkach oraz pokryte imitacją metalu ściany.
Publiczność mogła odnieść wrażenie, że bohaterowie są zamknięci w klatce bez wyjścia.
Niczym więźniowie, desperacko uderzali w ściany celi z nadzieją, że te się zburzą.
W zachowaniu postaci widać było niezwykłe podobieństwo do postaw, które i my
przyjmowaliśmy. Wycieńczeni pandemią, ciągłymi restrykcjami oraz kwarantanną,
marzyliśmy tylko o tym, by wyswobodzić się z tej tragicznej rzeczywistości, by w końcu
odzyskać wolność. Wszyscy pragnęliśmy wydostać się ze sterylnej aż do przesady przestrzeni i wrócić do normalności.
Co jakiś czas konsekwentnie informowano widza o statystykach związanych z zarazą. Na
ścianach wyświetlano daty, godziny oraz dane o liczbie ludzi, którzy zachorowali, lub zmarli. Czy to nie przypomina wiadomości, na które każdego ranka czekaliśmy podczas pandemii koronavirusa? Ile razy dziennie odświeżaliśmy stronę Ministerstwa Zdrowia? Jak często podgłaśnialiśmy radio czy telewizor, by usłyszeć o kolejnych przypadkach choroby?
W Zarazie ciekawe jest to, że ani razu nie pada słowo COVID. Każdy dostrzega liczne
analogie, każdy widzi, że to właśnie trwającej obecnie, choć chwilowo pozostającej w stanie anabiozy, pandemii koronawirusa dotyczy spektakl, ale nikt nie słyszy „tego” wyrazu.
Na podstawie reakcji widzów po zakończonym przedstawieniu dało się wysnuć
następujący wniosek - wszyscy byli niezwykle poruszeni. Bardzo dobra gra aktorska bogata w prawdziwe emocje połączona z aktualną tematyką i nieprzypadkową ascetyczną scenografią sprawiły, że zapewne nikt nie wyszedł z teatru obojętny.
Odnaleźliśmy na scenie siebie, przyjrzeliśmy się postawom, które sami przybieraliśmy podczas pandemii. Aktorzy z kolei dostrzegli grane przez siebie postaci w nas - widzach. Wzajemnie zajrzeliśmy w swoje oczy, by dostrzec w nich nasze odbicia, i zrozumieć, że wszyscy jesteśmy jednym i tym samym bohaterem grającym na deskach tego samego teatru. Zrozumieliśmy, że przypominamy kukiełkę, za której sznurki pociąga ktoś mądrzejszy od nas. Mądrzejszy czy może jedynie sprytniejszy?
Dawniej nie przyznawałam oglądanym przez siebie spektaklom ocen liczbowych, ale przypuszczam, że cztery lata temu dałabym Zarazie może nawet 9 punktów. Dziś wciąż uważam, że była to dobra sztuka, natomiast zdecydowanie nie najlepsza spośród wszystkich, które jak dotąd widziałam. Wydaje mi się, że dość sprawiedliwą oceną będzie przyznanie przedstawieniu 7 punktów. To wciąż dobry wynik, jednak zawierający w sobie informacje o moich zastrzeżeniach względem sztuki, które uwidoczniły się dopiero po czasie. Niemniej, cieszę się, że mogłam uczestniczyć w chyba wręcz kultowej premierze spektaklu.
Comments